Dzień szesnasty:
Obudziło mnie solowe bębnienie o tropik namiotu, w rytmie bluesa, kogo!? … no tak, deszczu, wiernego druha. Ale co tam trzeba ruszać, wyczłapać się z namiotu gdy nawet pasta z tubki nie chce wyjść. Ten odcinek na Lofoten już nie był tak turystyczny w otoczeniu, pojawiły się gospodarstwa rolne, koguty witające pianiem. Szczytu zmieniły kształty, złagodniały ale i tak moim achom i ochom nie było końca. No i pojawiły się farmy wiatrowe i hodowle ryb, to pewny znak końca Lafoten. Jechało się dziś super, pomimo pogody 😀🚴♂️ ps. Mnóstwo tu orłów bielików, szybowały dziś tak pięknie … ach 🦅
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz